poniedziałek, 5 stycznia 2015

Charper 1

Dzień jak co dzień. Ta sama rutyna.
Od kilku dni chodziłam do nowej szkoły. Wszystko w porządku. Większośc osób była mi znajoma, ale i tak szału nie było. Nowi nauczyciele, nowi ludzie, nowa atmosfera. Wszystko inne niż wcześniej. Czy lepsze? Trudno było mi to określić.
Wyszłam z łóżka i chwyciłam telefon, by sprawdzić godzinę.
7:20 - no tak znowu zaspałam. Żadna nowość, ciężko bylo mi gdziekolwiek zdążyć. Pędem wyskoczyłam z łóżka i popędziłam do łazienki. Spojrzałam w lustro.
To, co zwykle...
Jedna, wielka tragedia. Rozczesałam włosy, a rzęsy podkreśliłam tuszem. W pośpiechu wyciągnęłam z szafy luźną koszulkę i wąskie spodnie. Ubrałam się. Na wszystko narzuciłam bluzę i znowu zerknęłam na czas. Za pięć minut miał być autobus. Powędrowałam do lodówki po jogurt, skonsumowałam go, zabrałam torbę, wsunęłam buty oraz pobiegłam na przystanek.

***

Dotarłam do szkoły na 5 minut przed rozpoczęciem lekcji. Przywitałam się z wszystkimi. Wśród osób z mojej klasy czułam się bardzo swobodnie. Szybko ich polubiłam. Co prawda, za krótko się znamy, by określić, że im ufam w stu procentach... Zastanawiałam się nad tym, czy reszta też mnie akceptuje. Analizowałam wszystko. Niestety rozmyślania przerwał mi glośny dzwonek. Wstałam z podłogi jednocześnie podnosząc torbę z książkami i straciłam równowagę.
- Hahaha. Uważaj, bo uszkodzisz sobie tą śliczną pupkę! - usłyszałam żartobliwy głos kolegi z klasy. Podał mi rękę, którą od razu chwyciłam. - Scena jak z romantycznego filmu, prawda? - uśmiechnął się przyjacielsko.
- Chodź mój książe, bo nam spóźnienia wpiszą - dodałam wesoło i razem z Timem poszliśmy do sali.
Pierwsza lekcja - wychowawcza. Ponoć rodzice ustalili na wywiadówce jakąś wycieczkę i mieli nam podać szczegóły. Bardzo mnie to ciekawiło.
- No już, spokój. Siadajcie na miejsca - wszyscy wykonali jej polecenie i usiedli na miejscach. Po chwili zapanowała w klasie bezwzględna cisza. - Dziękuję bardzo, większość z was została przez rodziców poinformowana o wycieczce, ale dla tych nie zorientowanych jeszcze raz przypomnę. - starsza kobieta omówiła wszystko i podała wszelkie informacje. Wydawala się być bardzo miła. Uśmiechała się do nas przyjacielsko oraz wkładała całą swoją energię, by odpowiedzieć nam na wszystkie pytania.
Zbytnio nie zwracałam uwagi na to, co mówiła nauczycielka, bo nie mogłam się skupić. Tim co chwila na mnie zerkał... Albo mi się tak wydawało? Oby tak nie było, uważałam go za zwykłego kolegę.
Kilka lekcji minęło i pozostała ostatnia, zdecydowanie najgorsza. Domyślacie się już, o co chodzi, prawda?
Matematyka.
Siedziałam z moją przyjaciółką - Sophie, to była jedyna okazja do szczerej rozmowy. Przerwy są za krótkie, a mi głupio odrywać ją od chłopaka.
- Co się dzieje? - zapytałam dziewczynę. Od kilku dni wydawała się lekko przygnębiona.
- Yyy... N-nic - wiedziałam, że skłamała.
- Dobra, więc opowiadaj - nie dawałam za wygraną, a nastolatka wymiękła.
- No ok. Chodzi o Stephena. My... To znaczy ja... Dużo się zmkeniło, Nath... Nie jest tak cudownie, jak kiedyś. Zaczynamy się od siebie oddalać. Nie potrafię... - niestety nie dane było jej dokończyć.
- EKHEM! Dziewczynki, jesteście takie zajęte rozmową, to musi być coś ciekawego. Chcecie się tym podzielić z klasą? - zapytała nauczycielka, nie darzyłam jej wielką sympatią. Korciło mnie, by palnąć jakimś chamskim tekstem.
- Jak pani taka ciekawa to... - zaczęłam moją odpowiedź, ale poczułam mocne kopnięcie w kostkę. - Ała - syknęłam cicho. - Przepraszam - powiedziałam pod presją mrożącego spojrzenia Sophie.
- Siadasz z przodu koło kolegi i będziesz siedziała tam zawsze, na moich lekcjach! - ugh, co za baba. Zabrałam długopis, zeszyt oraz zmieniłam miejsce.
Pech chciał, że tym kolegą był Tim... Posłał mi serdeczny uśmiech. Nie chcę, żeby coś sobie wyobrażał...
Dzwonek.
Wreszcie koniec!
Wszyscy stali na korytarzu żegnając się. Chociaż jutro znowu był dzień i mieliśmy się znowu zobaczyć, to i tak każdy każdego przytulał. Uściskałam dziewczyny i chłopaka mojej przyjaciółki, bo w sumie tylko z nim bardzej się "kumpluję". Stanęłam jeszcze na chwilę przy znajomych dołączając się do roznowy. Toczyła się dyskusja na temat wycieczki. Niezbyt zainteresowana palnęłam:
- Ok, to ja muszę lecieć, bo mam autobus!
- Chyba zapomniałaś kogoś pożegnać - Sophie posłała mi znaczący uśmiech. Wiedziałam, o kogo chodzi, więc lekko się zarumieniłam.
- Jasne, jasne - powiedziałam ironicznie. Głupio było mi tulić się do chłopaka, którego znam zaledwie kilka dni. Udałam, że sprawdzam na komórce godzinę. - Zaraz będę spóźniona. Przepraszam - uśmiechnęłam się uroczo oraz popędziłam ku wyjściu.
Wrzesień był bardzo ciepły, zero deszczu, co w Londynie jest rzadkością. Kierowałam się w stronę przystanku. Przyspieszyłam tempa, bo zobaczyłam kolegę z klasy. Postanowiłam go dogonić. Z Jamesem znaliśmy się wcześniej. Szczerze mówiąc bardzo go lubiłam.
- Hejka! - rzuciłam, kiedy dorównałam mu.
- O hej! Idziesz na autobus ? - zapytał.
- Tak, tak. Ty pewnie też - uśmiechnęłam się.
Rozmowa się kleiła, było bardzo miło. Doszliśmy na miejsce. Zawsze jeździliśmy tym samym autobusem, więc nie trzeba było przerywać dialogu.

***

Klucze rzuciłam na stół. Jak zwykle w domu pusto i nie zapowiadało się na szybki powrót rodziców do domu. Nie byłam głodna, więc poprostu zaległam na łóżku. Zamknęłam oczy, myślałam o wszystim, ale za razem o niczym. O Timie, Sophie i jej chłopaku - Stephenie, wycieszce, rodzicach... W sumie nic konkretnego nie wymyśliłam. Chciałam wstać, ale za bardzo nie miałam na to sił, osiem godzin w szkole potrafi nieźle człowieka zmęczyć. W każdym razie, trzeba będzie się przyzwyczaić. Moje powieki były ciągle zamknięte, a ja powoli zaczęłam odpływać w krainę Morfeusza.
Obudziły mnie krzyki.
No tak, rodzice wrócili do domu. To była już tradycja. Ciągle się kłócili, o wszystko.
Westchnęłam.
W pokoju panował półmrok. Z trudem podniosłam się z łóżka. Podążyłam do lodówki, bo obiadu i tak nie było. W środku pusto.
Jak zwykle.
Nie przypominaliśmy normalnej rodziny. Mało interesowałam rodziców. Od kilku dni nic nie jadłam, a wcale nie byliśmy biedni. Miałam markowe ubrania, pieniądze, a nasz dom był wielki. Jedzenia zero. Zabawne, prawda?
- Możecie się wreszcie zamknąć!? Mam was dość! Kiedy ostatnio jedliśmy coś razem? Kiedy w ogóle rozmawialiśmy wspócie? Nie przypominam sobie. Nawet nie ma co jeść w tym zasranym domu!!! - wrzasnęłam zbulwersowana.
Mama i tata spojrzeli na siebie zaskoczeni. - Mam coś jeszcze do powiedzenia? Bo za przeproszeniem, wkurwia mnie wasze zachowanie! Pomyśleliście o mnie? Jak ja się czuję? Zapewne nie, prawda? Jesteście obrzydliwi. A teraz poproszę pieniądze. Idę zrobić zakupy, bo wam się nie chce. - mój ojciec bez słowa wyciągnął z portfela banknoty i podał mi.
Dostałam jak zwykle bardzo dużo. Wolał mi dać więcej i mieć spokój na dłużej...

***
Ok, mamy pierwszy rozdział. :)
Następny zapewne jutro. 
Jestem zadowolona z efektu końcowego, szczerze myślałam, że wyjdzie gorzej. xd
Mam nadzieję, że ktoś skomentuje moje wypociny. ^^

Nathalia xo

niedziela, 4 stycznia 2015

Prolog

Zwykła dziewczyna.
Za mocno kocha i czuje.
Jej na pozór "idealne" życie wcale takie nie jest.
Wiele osób tak właśnie myśli.
Mylą się.
Boryka się z różnymi problemami, chociaż skrywa to w głębi siebie. Pod grubym "płaszczem", który narzuca za dnia kryje się wrażliwa dziewczyna. Łatwo ją zranić, często płacze.
Wiele osób widzi w niej pyskatą, chamską nastolatkę. Pozory czasem bardzo mylą. Zdaje sobie sprawę z wad, ale i zalet. Rodzice Nathalii nie interesują się nią. Nie pamięta, kiedy ostatnio doświadczyła chociaż odrobiny miłości. Smutne, prawda?
Takie życie.
Nowa szkoła, nowi znajomi. W pewnym sensie szesnastolatka zaczyna wszystko od początku. Zna tylko kilka osób z klasy. Teraz wszystko leży w jej rękach, czy ją polubią, czy zazna odrobjny miłości?
Jak to się potoczy?

***

No i mamy prolog.
Witam na moim nowym blogu.
Jeśli ktoś czytał poprzedniego, bardzo mi miło.
Rozdziały pojawiać się będą w miarę możliwości codziennie lub raz na dwa dni.
Mam nadzieję, że rozdziały będą lepsze, niż powyźsze wypociny. xd
Nie potrafię pisać prologów. c:

Nathalia xo